Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 44 —

bierał na tamten świat. Odjeżdżając, Patak powiedział, że postara się wrócić jak najprędzej.
Rozmawiano właśnie o ważnym wypadku dnia dzisiejszego, ale przytem nie zapominano o jadle i napoju. Jonasz usługiwał wszystkim, przynosząc jednym mamałygę, rodzaj ciasta z kukurydzowej mąki, dość smacznego, gdy się je spożywa z mlekiem; drugim wódkę, lub inną jaką przekąskę. Izraelita zwracał baczną uwagę na to, aby goście jedli siedząc, gdyż uważał, że jedli wtedy więcej. Dziś zdawało się Jonaszowi, że wieczór znaczne przyniesie mu korzyści, gdyż w izbie nie było ani jednego pustego miejsca; usłużny właściciel gospody kręcił się ciągle z gąsiorkiem, dolewając do kubków, stojących przed gośćmi.
Było może wpół do dziewiątej wieczór. Rozmawiano już dość długo, a między zebranymi nie dochodziło jakoś do porozumienia. Wszyscy jednak zgadzali się pod jednym względem, a mianowicie, że jeśli stary zamek był zamieszkały przez jakichś obcych ludzi, to stawał się tak niebezpiecznym dla wsi Werst, jak niebezpieczną byłaby fabryka prochu w pobliżu miasta
— To kwestya bardzo ważna, — odezwał się wójt Koltz.
— Bardzo ważna! — potwierdził nauczyciel, otaczając się kłębami tytoniowego dymu.