Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 195 —

kaplicy dzwonił na gwałt, co chwila błyskały z zamku płomienie, wytworzone za pomocą palącej się siarki, która nadawała wszystkim przedmiotom pozór grobowy i złowrogi. To znowu ukazywały się w powietrzu olbrzymie i straszliwe smoki, z których ścieśnione powietrze wydobywało się ze świstem i rykiem przeraźliwym, lub fotograficzne sylwetki potworów, które się odbijały za pomocą olbrzymich reflektorów. Wśród traw, otaczających mury, Orfanik umieścił blachy, łączące się ze stosem elektrycznym, którego prąd uchwycił doktora za podbite żelaznemi gwoździami buty. Wreszcie prąd elektryczny, pochodzący z bateryi, umieszczonej w laboratoryum, wstrząsnął i odrzucił leśniczego, w chwili, gdy jego dłoń dotknęła się żelaznego okucia mostu.
I stało się to, co baron de Gortz przewidywał: te niepojęte i zdumiewające zjawiska i bezowocne usiłowania Niko-Decka wzbudziły w okolicznych mieszkańcach niesłychany popłoch i trwogę. Odtąd nikt za żadne skarby świata nie chciałby przysunąć się do zamczyska, i każdy omijał go co najmniej o milę odległości, gdyż widocznem było, że w zamku mieszkają nadprzyrodzone istoty.
Tak więc Rudolf de Gortz mniemał, że już teraz nie zagraża mu żadne niebezpieczeństwo ze strony ciekawości okolicznych mieszkańców. Wtem przybycie Franciszka de Télek do wioski Werst zmieniło zupełnie postać rzeczy.