Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 179 —

— Powinienem wydostać się stąd jak najprędzej — rzekł sobie wreszcie. — Ale w jaki sposób stąd się wydostanę?... Muszę czatować na otwarcie drzwi. Pożywienie przyniesiono mi podczas snu... udam więc, że śpię i będę czekał...
W tej chwili w myśli jego zbudziło się pewne podejrzenie, a mianowicie, że woda w konewce zawiera jakąś substancyę usypiającą... Ciężki, letargiczny sen, w jakim był pogrążony, sen bez marzeń i bez przerwy, musiał być wynikiem tego odurzającego napoju...
A zatem pić nie będzie!... Nie dotknie nawet pożywienia, znajdującego się na stole... Jeden z mieszkańców zamku zjawi się zapewne w podziemiu, a wtedy...
Lecz jak długo przeciągnie się jeszcze jego oczekiwanie? Która mogła być teraz godzina? czy słońce wschodziło, czy też schylało się ku zachodowi?... Czy to był dzień, czy noc?
Franciszek nie mógł zdać sobie z tego sprawy; napróżno nadsłuchywał szelestu kroków przy jednych, lub przy drugich drzwiach... Cisza głęboka panowała dokoła, a on błąkał się po samotnem więzieniu ze wzrokiem obłąkanym i głową płonącą od gorączkowych myśli. Ciężka, duszna atmosfera podziemna tamowała mu oddech, w uszach mu szumiało, pragnął choć przez chwilę świeżem odetchnąć powietrzem, które tu dostawało się zaledwie przez szczeliny drzwi...