Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 155 —

tajemniczej ciszy, która panowała dokoła ponurego zamku.
Przez kilka chwil Franciszek przypatrywał się ciekawie murom, które dawniej rozbrzmiewały odgłosem zabaw i szczękiem broni; przypatrywał się i milczał, gdyż w sercu jego budziło się mnóstwo wspomnień.

Rotzko z szacunkiem usunął się na bok, nie chcąc przerywać panu zadumy. Gdy słońce skryło się już tak poza górę Plesa, że w dolinie rzeki Sil zapanował zmrok, Rotzko zbliżył się do hrabiego.
— Panie, — rzekł, — już wieczór się zbliża... już blizko ósma godzina.
Zdawało się, że Franciszek nie słyszał tej uwagi.
— Już czas wracać, — odezwał się znów Rotzko, — jeżeli chcemy być w Livadzel przed zamknięciem gospód.
— Zaraz, zaraz... za chwilę Rotzko, — odpowiedział Franciszek.
— Zejdzie nam co najmniej godzina, proszę pana, nim dostaniemy się na drogę do wąwozu, a ponieważ już noc ciemna, nikt nas nie zobaczy.
— Jeszcze kilka chwil i zaraz powrócimy w stronę wioski, — odpowiedział Franciszek, nie ruszając się z miejsca.
— Panie, w ciemności będzie nam trudno kierować się wpośród skał, — dodał Rotzko. — Za-