Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 108 —

Więcej rzeczy młody hrabia nie miał ze sobą, gdyż podróżował jak turysta, po większej części pieszo. Dowodziło tego nawet i jego ubranie: płaszcz zwinięty i zawieszony przez ramię, bluza obciśnięta pasem, od którego zwieszał się nóż myśliwski w rzemiennej pochwie, grube buty i kamasze, oraz mała na głowie czapeczka.
Byli to ci sami podróżni, których przed kilku dniami spotkał pasterz Frik, dążących do Ratyezat. Zwiedziwszy okolice aż do granic Mazos i więcej godne uwagi wierzchołki gór, przybyli do Werst w celu odpoczynku, aby następnie zwiedzić dolinę rzeki Sil.
— Czy macie dla nas jakie oddzielne pokoje? — zapytał Franciszek d Télek.
— I owszem... dwa... trzy... cztery... wiele pan hrabia będzie sobie życzył — odpowiedział Jonasz.
— Wystarczy nam dwa pokoje — odezwał się Rotzko — ale trzeba, żeby były obok siebie.
— Czy te byłyby dobre? — zapytał Jonasz, otwierając dwoje drzwi, znajdujących się w głębi izby.
— Bardzo dobre — odpowiedział Franciszek de Télek.
Jonasz odetchnął swobodniej, goście nie lękali się jego karczmy i on także nie potrzebował się ich obawiać, nie były to bowiem żadne nadprzyrodzone istoty, ani upiory, przywdziewające na siebie postać ludzką. Przeciwnie wyglądali na