Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z nim na dół i zlatywała z nim, by go na nowo wynieść w górę. Ruch i przewiew ocuciły go niebawem. Otwarł oczy. Krew o mało, że naporem swym nie rozsadzała mu twarzy — jak wino zbyt burzące rozsadza gąsiorek — poczem zbiegła mu wzdłuż ciała, więc pobladł. Des Touches’owi przyszedł do głowy koncept iście żeglarski:
— „Oho, zaczyna go brać morska choroba!“ — rzekł z wyrazem okrucieństwa.
Młynarz, który w pierwszej chwili otworzył był oczy, zamknął je zaraz, jak gdyby chcąc uchronić się przed tem okropnem wrażeniem, jakie nań wywierała ta otchłań powietrzna, w którą zapadał się na śmidze. I wciąż wznosił się w górę na tem nieubłaganem skrzydle młyńskiem, by znowu zapaść się w dół i zapadał się, by znowu wzbić się w górę. Słońce świeciło mu prosto w twarz i olśniewając go, musiało pewnie pomnażać jeszcze srogość katuszy w onych męczarniach jego napowietrznych.
Nieszczęśnik — zrazu, odzyskawszy przytomność, krzyczeć począł, jak zarzynany albatros. Wkrótce jednak przestał krzyczeć... Nawet krzyczeć nie miał już odwagi, a przecie i tchórz ma jeszcze odwagę krzyczeć!
Bezwładnie leżał na białem płótnie śmigi, niby na śmiertelnej pościeli. Jestem szczerze przekonana, że to, co on wycierpiał, wręcz nie da się wyrazić. Biły nań poty kropliste: z dołu widać było zlane potem jego skronie połyskujące na słońcu... Ichmoście nasi patrzyli na to suchemi