Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— „Czy to był istotnie Ojciec Gwardyan?“... — zaczęła znowu Jejmość Panna Sankta, oblana zimnym potem; paliła się bowiem z ciekawości, a zarazem było jej, jak gdyby kawał lodu zsuwał się jej po łopatkach.
— „Nie“ — odparł krótko ksiądz i urwał. I oczy wlepił w wywoskowane, ślniące tafle posadzki. Tak urywa człowiek, zastanawiający się nad czemś, co ma wypowiedzieć, i ważący to słowo, które rzuci.
Stał tak pod wrytemi weń spojrzeniami czterech osób siedzących dokoła; one zaś, rzęchy można, że wzrokiem wchłaniały w siebie już naprzód to, co jemu jeszcze przez usta nie przeszło. Jeden tylko baron de Fierdrap w przekonaniu, że to krotochwila jakowaś, mrugał okiem figlarnie z takim wyrazem, jak gdyby mówił: „Już ja cię znam, bratku“!
Salon rozświetlały tylko mdłe blaski lampy, zaćmione przysłoną. Aby lepiej widzieć twarz księdza i rychlej coś z niej odgadnąć, jedna z trzech pań zdjęła przysłonę, rzucającą cień zbyteczny i nagle cały salon zalało pełne światło lampy, to światło złociste, jakby przesycone śliskim połyskiem oliwy.
Była to bawialnia staroświecka, jakiej nie widuje się już dzisiaj, nawet na prowincyi. Stanowiła ona zresztą zupełnie dobrane tło do tej garstki ludzi, która tam była w owej chwili. Gniazdo godne takich ptaków. — Toć oni, wszyscy ci starcy zebrani przy kominku, na spółkę liczyli ze trzy