Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale o Avranches! o Avranches, które mogło spłonąć do szczętu. Więzienie bowiem stykało się z pierwszymi domami śródmieścia, a te przecie nie były z granitu i zajęłyby się, jak hubka. W gęstym tłoku ogromnego zbiegowiska porobiły się nagle rysy, jak w murze, który ma runąć. A co najstraszniejsze, że woły, nagromadzone setkami, a do tej pory ciżbą ludzką unieruchomione, rozjuszyły się na widok buchającej czerwieni pożaru, która je w oczy raziła i jęły uciekać przez owe szczeliny, otwierające się w tłumie, rozpychały go, miażdżąc racicami i rogami wszystko, co stało na drodze. Zaczęła się nowa mordownia, gorsza, niż ta, którą sprawili Jedenastu. Ci, niczem nie poruszeni, dalszą rzeź czynili na drugim końcu targowiska. W sam raz przyszła im ta odsiecz, bo ręce już im opadały... Bicze trzaskały ciągle jeszcze, ale coraz to ciszej. Trzaskanie onych batogów słabło za każdym zamachem. Kupy zbroczonych ciał leżały wokoło, a krwawe błoto za każdem chlaśnięciem biczów bryzgało prosto w twarz przeciwnikom.
— „Ręboszu“ — rzekł Saint — Germain do Campiona, zowiąc go jego żołnierskim przydomkiem „na dzisiaj dość tej siekaniny“!
A potem dodał, zawsze wesoły, jak szczygieł:
— „Byłoby nam ciepło, gdyby nie... ten pożar, ale to nam odwrót umożliwia. Nie minie i pięć minut, a wszystko poleci do ognia“.
— „Zeprzyjmy się plecami, Mości panowie“! — zawołał la Veresnerie — „i zejdźmy z placu. By-