Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skany, a niemal wszyscy inni odnieśli cięższe lub lżejsze rany. Żaden z nich jednak nie padł. Stali wszyscy w opończach, tylko nie białych, jak były rano, bo je krew zabarwiła miast mąki. Nagle padł Imci Pan Jakub wśród radosnych okrzyków rozbestwionego chłopstwa, które sądziło, że nakoniec przecie udało się powalić jednego z tych wściekłych handlarzy zboża; boć dotąd wszyscy oni stali jak te kolumny, które dadzą się tłuc, lecz nie obalić.
Imci Pan Jakub nie był nawet ranny. Walcząc bezustannie, pomiarkował on jednak po słońcu — które się zniżać poczęło i z ukosa plac oświetlało — że już najwyższy czas zabrać się do Des Touches’a i dotrzeć do Vinel-Aunisa. To też ze zwinnością żbika prześlizgiwał się chyłkiem poprzez nogi tłumu, bo cała ta tłuszcza miała uwagę skupioną wyłącznie na machaniu rąk. Jak nurek, co w jednem miejscu znika pod wodą, aby wypłynąć na innem, tak on wyhynął się w znacznej odległości od głównego miejsca bijatyki i znalazł się wśród kupy ludzi, nie tyle zacietrzewionych, jak wystraszonych.
Jakim sposobem zdołał się tam przedostać? Zrzucił kapelusz, ową pokrywę od garnka, któraby mu zawadzała; ale jak się stało, iż go nikt nie poznał po zbroczonej opończy i że go nie zabito, nie rozdarto na sztuki? On sam nie umiał nigdy tego wyjaśnić. Nie wiedział sam, jak się to stało, rzecz to bowiem zakrawająca wprost na nieprawdopodobieństwo. Ale Waszmość Panu wojna