Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przedarli się przez zarośla i dalejże na nas! Przetoczyli się po nas poprostu. Nie było najlżejszej mowy o oporze. Mnie stratowano, Jim–Eng odniósł kilka ran, wlekli nas z rozpędu przez pół dziedzińca. Oczy i usta miałem pełne kurzu; leżałem nawznak, a na mnie siedziało trzech czy czterech ludzi. Usłyszałem że Jim–Eng usiłuje kląć gdzieś niedaleko. Od czasu do czasu ściskali mu gardło i rzęził. Ledwie mogłem oddychać z dwoma drabami na piersiach. Willems przybiegł; kazał mnie podnieść i trzymać mocno. Zaprowadzili mię na werandę. Rozglądałem się, ale nie zobaczyłem ani dziecka ani Alego. Ulżyło mi. Zacząłem im się wyrywać... O Boże!
Twarz Almayera wykrzywiła się przelotnym spazmem wściekłości. Lingard poruszył się zlekka na krześle. Almayer ciągnął dalej po krótkiej chwili milczenia:
— Trzymali mnie i krzyczeli mi w twarz obelgi. Willems odczepił hamak i rzucił go im. Wyciągnął szufladę z tego stołu, znalazł tam liść palmowy, igłę i trochę żaglowego szpagatu. Szyliśmy płócienny namiot dla pana brygu, tak jak pan kazał, kiedy pan tu był ostatnim razem. Wiedział naturalnie, gdzie szukać czego mu trzeba. Na jego rozkaz położyli mnie na podłodze i zawinęli w hamak, a on dalejże mię zaszywać w ten hamak jak trupa, zaczynając od nóg. Szył i śmiał się złośliwie. Wyzywałem go od wszystkich słów jakie tylko przyszły mi na myśl. Kazał im położyć mi brudne łapy na ustach i nosie. O mało się nie udusiłem. Kiedy zaczynałem się rzucać, walili mnie pięściami w żebra. Gdy jedna nitka się skończyła, nawlekał drugą i szył dalej spokojnie. Zaszył mnie aż po gardło. Potem wstał i powiedział: „Dosyć; puśćcie go“. Ta kobieta stała koło niego; musieli się już widać pogodzić. Klaskała w ręce. Leżałem na podłodze jak bal z towarem, on gapił się na mnie, a ta