Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wykonaj powierzone ci zlecenie — rzekł łagodnie.
— Radża pragnął ująć raz jeszcze twą dłoń — szepnął Dżaffir tak słabym głosem, że Lingard musiał raczej odgadywać słowa aniżeli ich słuchać. — Miałem ci powiedzieć — ciągnął dalej i nagle urwał.
— Co mi miałeś powiedzieć?
— Abyś wszystko zapomniał — rzekł Dżaffir głośno z wysiłkiem, jakby rozpoczynał jakąś przemowę. Lecz po tych słowach zamilkł, póki Lingard nie wyszeptał:
— A księżniczka Immada?
Dżaffir zebrał wszystkie swe siły.
— Nie miała już nadziei — wyrzekł wyraźnie. — W chwili wyrocznej siedziała na osobności, zawodząc, z zasłoną na twarzy. Nie widziałem nawet jej lic.
Lingard zachwiał się tak gwałtownie nad umierającym człowiekiem, że Wasub, stojący tuż obok, pośpieszył go chwycić za ramię. Zdawało się iż Dżaffir nie zdaje sobie już sprawy z niczego; wpatrywał się ciągle w belkę.
— Czy słyszysz mię, o Dżaffirze — zapytał Lingard.
— Słyszę.
— Nie dostałem wcale pierścienia. Kto miał mi go zanieść?
— Daliśmy go białej kobiecie — oby piekło stało się jej udziałem!
— Nie! stanie się moim udziałem — rzekł Lingard z rozpaczliwą siłą, a Wasub wzniósł obie ręce w przerażeniu. — Ponieważ — słuchaj Dżaffirze — gdyby mi była dała ten pierścień, dostałby się człowiekowi, który był niemy, głuchy i pozbawiony wszelkiej odwagi.