Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niepodobna było powiedzieć, czy Dżaffir słyszał te słowa. Nie odezwał się wcale; w strasznem jego spojrzeniu nie zaszła żadna zmiana, lecz jego ciało, wyciągnięte pod bawełnianem prześcieradłem, poruszyło się, jakby się chciało odsunąć od białego człowieka. Lingard dźwignął się zwolna, dając znak Wasubowi aby pozostał na miejscu, i poszedł na pokład, nie spojrzawszy już więcej na konającego Malaja. I znów odniósł wrażenie, że stąpa po szańcu opuszczonego okrętu. Steward — mulat — spoglądający przez szparę w drzwiach kredensu, widział że Lingard wszedł chwiejnym krokiem do kajuty i zatrzasnął drzwi z hukiem za sobą. Przez więcej niż godzinę nikt się do tych zamkniętych drzwi nie zbliżył, aż wreszcie Carter zszedł po schodach i nie usiłując wejść do kajuty, zapytał:
— Czy pan tam jest?
Odpowiedź: „Może pan wejść“ — uspokoiła młodego człowieka swem silnem brzmieniem. Wszedł do kajuty.
— A co?
— Dżaffir umarł. W tej chwili. Sądziłem, że pan zechce o tem wiedzieć.
Lingard patrzył uporczywie w Cartera, myśląc że teraz, gdy Dżaffir już nie żyje, nie został nikt na pustej ziemi, aby wypowiedzieć słowo wymówki; nikt, ktoby wiedział o wielkości jego zamiarów, o obowiązkach wierności, łączących go z Hassimem i Immadą, o głębi jego przywiązania do tych ludzi, o potędze jego wizyj i o bezgranicznem zaufaniu, które stało się jego nagrodą. Wybuch warjackiej pogardy Jorgensena dla ludzkiego życia sprawił, że tego wszystkiego jak gdyby nigdy nie było. Stało się to tajemnicą zamkniętą nazawsze w piersi Lingarda.