Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dążył ku ostrokołowi w stronę laguny. Rzucił w przestrzeń pytanie:
— Czy można coś dostrzec na wodzie?
Jeden z głównych wojowników Belaraba, znajdujący się najbliżej, odpowiedział:
— Mgła zgęstniała. Jeśli coś dostrzeżesz, tuanie, będą to tylko cienie.
Tymczasem cztery strony ostrokołu zostały obsadzone przez zbrojnych ludzi. Lingard, wstępując na ufortyfikowany wał, wyjrzał i zobaczył lagunę spowitą w biel bez skazy — biel tak spokojną, że nie było słychać nawet plusku wody uderzającej o brzegi. Poczuł iż jest w głębokiej harmonji z tym głuchym, bezdźwięcznym spokojem.
— Czy można było wogóle coś dostrzec? — spytał niedowierzająco.
Znalazło się zaraz czterech ludzi, którzy widzieli o świcie ciemną masę poruszających się czółen. Posłano jeszcze po innych świadków. Lingard ich prawie nie słuchał. Myśli mu się wymykały; stał bez ruchu i patrzył w nieporuszoną mgłę, przenikniętą głuchem milczeniem. Wkrótce przyłączył się do niego Belarab, eskortowany przez trzech poważnych mężów jak i on ciemnoskórych; władca gładził swą krótką, siwą brodę z nieprzeniknionym spokojem. Rzekł do Lingarda: „Twój biały człowiek nie walczy“ — na co Lingard odpowiedział: „Niema nikogo, z kimby mógł walczyć. To, co widzieli twoi ludzie, Belarabie, to były zaprawdę tylko cienie na wodzie“. Belarab mruknął:
— Powinieneś mi był pozwolić zawrzeć sojusz z Damanem dziś w nocy.
Lekki niepokój wkradał się do duszy Lingarda.
Po chwili zjawił się d’Alcacer, strzeżony nieznacznie