Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie zwracać najmniejszej uwagi na to co mówię. Miałem wrażenie, że pan chce aby pana zostawić w spokoju. I co ja mogę wiedzieć o pańskich zwyczajach, panie kapitanie? Czy pan zdaje sobie sprawę, że od dzisiejszego ranka byłem pięć razy na dole i zaglądałem do pana? Siedział pan tam...
Zatrzymał się, a Lingard rzekł:
— Był pan pięć razy w kajucie?
— Tak. A za szóstym razem postanowiłem ściągnąć na siebie pańską uwagę. Nie mogę zostać bez rozkazów. Trzeba pilnować dwóch okrętów, tyle rzeczy jest do zrobienia...
— Niema już nic do zrobienia — przerwał Lingard pocichu lecz takim tonem, że Carter zamilkł na chwilę.
— Nawet i to byłoby dla mnie pewnego rodzaju wskazówką — ośmielił się wreszcie powiedzieć. — Nie mogłem pana zostawić tam w spokoju; słońce było już bliskie zachodu a przed nami długa noc.
— Czuję się jeszcze ogłuszonym — rzekł Lingard, patrząc prosto w twarz Carterowi, jakby śledził skutek tego wyznania.
— Czy pan był bardzo blisko tego wybuchu? — spytał młody człowiek ze współczuciem i ciekawością, szukając śladów katastrofy w powierzchowności Lingarda. Ale nic nie dostrzegł. Zdawało się, że ani jeden włos kapitana nie został osmalony.
— Blisko — mruknął Lingard. — Tak jakby to było w mojej głowie. — Ścisnął skronie rękami, które wkrótce opadły. — A co się dzieje z tym człowiekiem? — spytał nagle. — Skąd on się tu wziął?... Pewnie już teraz nie żyje — dodał z zazdrością.
— Owszem, panie kapitanie. Ma widać twardą