Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

giwali. Zaś gdy patrzyła na Lingarda, serce jej się ściskało najgłębszem współczuciem. Tamci byli godni litości, ale ten człowiek, ofiara swych własnych, dziwacznych popędów, wydawał jej się tragicznym, fascynującym i winnym. Lingard podniósł głowę. Za drzwiami rozległy się szepty i Hassim, poprzedzający Immadę, wszedł do kajuty.
Pani Travers spojrzała na Lingarda, ponieważ ze wszystkich twarzy w kabinie tylko ta jedna była dla niej zrozumiała. Hassim zaczął mówić natychmiast, a gdy umilkł, głębokie westchnienie Immady rozległo się wśród nagłej ciszy. Lingard spojrzał na panią Travers i rzekł:
— Obaj panowie żyją. Obecny tu radża Hassim widział ich przed niespełna dwiema godzinami, taksamo jak i jego siostra. Są żywi i cali na razie. A teraz...
Zatrzymał się. Pani Travers wsparła się na łokciu i ocieniła ręką oczy, siedząc pod błyskiem wiszących gromów.
— Pan musi nas nienawidzieć.
— Nienawidzieć — was? — powtórzył, jak jej się zdawało, z odcieniem pogardy w głosie. — Nie. Nienawidzę samego siebie.
— Dlaczego samego siebie? — pytała bardzo cicho.
— Bo nie wiem, co ze mną się dzieje — odpowiedział. — Bo nie wiem, co ze mną się dzieje. Bo nie wiem, co mnie napadło od — od tego ranka. Byłem zły wówczas... Byłem tylko bardzo zły...
— A teraz — szepnęła.
— Jestem... nieszczęśliwy — rzekł. Po chwili milczenia, która pozwoliła pani Travers zdumieć się, jakim sposobem ten człowiek zdołał przeniknąć do samego dna jej współczucia, Lingard palnął w stół pię-