Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pionego szaleństwa. Myślała ze zdumieniem, że ze wszystkich mężczyzn na świecie był zaiste tym, którego znała najlepiej, a jednak nie mogła przewidzieć, co powie lub zrobi za chwilę. Rzekła wyraźnie:
— Pan mi darował swą ufność; teraz chcę, żeby mi pan darował życie tych dwóch ludzi, których pan nie zna, których pan jutro zapomni. Pan może to zrobić. Pan musi to zrobić. Pan nie może mi tego odmówić. — Czekała.
— Dlaczego nie mogę odmówić? — szepnął posępnie, nie podnosząc oczu.
— Pan pyta? — wykrzyknęła. Stał bez ruchu. Zdawało jej się, że brak mu słów.
— Pan pyta... Ach! — zawołała — czyż pan nie widzi, że ja nie mam królestw do zdobywania?

III

Lekka zmiana wyrazu twarzy Lingarda, zmiana, która znikła prawie natychmiast, świadczyła że usłyszał namiętny okrzyk pani Travers, wydarty jej przez rozterkę duszy. Nie drgnął nawet. Widziała jasno niezmierną trudność swego położenia. To położenie było niebezpieczne; mniej same fakty niż to, co się w nich czuło. Chwilami sytuacja nie wydawała się jej realniejszą od legendy; i myślała o sobie jak o jakiejś kobiecie z ballady, kobiecie, która musi błagać, aby jej darowano życie niewinnych więźniów. Ocalić Traversa i d’Alcacera było dla niej więcej niż obowiązkiem. To była konieczność, to była bezwzględna potrzeba, to było nieuniknione posłannictwo. Jednak musiała sobie uprzytomnić zgrozę okrutnej i tajnej śmierci, nim potrafiła odczuć litość, na którą zasłu-