Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po paru godzinach wypoczynku wyruszyć znów do Lingarda z listem Cartera. Przed opuszczeniem brygu wysłuchał z ust Wasuba opowieści o wszystkich wypadkach, i choć twarz jego zachowała niewzruszoną powagę, w głębi duszy nie podobało mu się bynajmniej to, co zaszło na brygu.
Nieustraszony i chytry, Dżaffir był jedynym do spełniania trudnych misyj; był urodzonym wysłańcem — jak się sam wyrażał: „do noszenia ważkich słów między wielkimi mężami“. Pamięć miał niezawodną i umiał powtórzyć wiernie powierzone mu słowa, czy były łagodne, czy twarde, czy dotyczyły spraw publicznych, czy też prywatnych — ponieważ nie znał trwogi. Gdy Dżaffir podjął się zlecenia, nie trzeba było pisać listu, który mógłby wpaść w ręce wroga. Gdyby posłaniec zmarł w drodze, zlecenie zginęłoby z nim razem. Miał także dar orjentowania się w każdej sytuacji i czujne oko. Należał zaiste do ludzi, którzy umieją udzielić wiarogodnych informacyj kierownikom wielkich przedsięwzięć. Lingard zadał mu kilka pytań, ale w tym wypadku, oczywiście, Dżaffir mógł mieć bardzo niewiele do powiedzenia. O Carterze, którego nazywał „młodzikiem“, rzekł, iż wyglądał jak zwykle człowiek biały, kiedy jest z siebie zadowolony; potem dodał, nie czekając na wyraźne zapytanie: „Statki tam na morzu są teraz dość bezpieczne, o Radżo Laucie!“ W głosie jego nie było zachwytu.
Lingard patrzył nań bez wyrazu. Gdy Największy z Białych Ludzi zauważył, że trzeba będzie jeszcze za to bezpieczeństwo zapłacić, Dżaffir rzekł potwierdzająco: „Tak, na Allaha!“ — nie tracąc ani na chwilę groźnego spokoju. Gdy usłyszał iż Lingard żąda od niego, aby odszukał swego pana i księżniczkę Immadę,