Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na krześle czekali bez ruchu, nie zamieniając ani słowa. Niebawem poprzez stłumione szepty i podniecenie, które ogarnęło ciemny pokład Emmy, pani Travers usłyszała stanowcze kroki, i Lingard ukazał się z latarnią przy muślinowej klatce.
— Czy mógłbym poprosić o chwilę rozmowy — rzekł głośno. — Nie, nie pana. Panią — dodał rozkazująco, gdy d’Alcacer wstał śpiesznie z krzesła. — Chcę mówić z panią Travers.
— Naturalnie — szepnął do siebie d’Alcacer, i otwierając drzwi klatki, aby pani Travers mogła się wymknąć, szepnął jej do ucha: — To jest chwila rozstrzygająca.
Pani Travers przesunęła się szybko koło niego, nie zdradzając najlżejszym znakiem, że usłyszała te słowa. Na tylnym pokładzie, między klatką a domkiem, Lingard czekał z latarnią w ręku. Nie było widać w pobliżu nikogo, lecz d’Alcacer czuł obecność milczących i podnieconych istot, krążących poza obrębem światła. Lingard podniósł latarnię z chwilą zbliżenia się pani Travers i d’Alcacer usłyszał jego głos:
— Dostałem wiadomości, których muszę pani udzielić. Wejdźmy do domku.
D’Alcacer widział w świetle podniesionej latarni ich głowy otoczone głębokim cieniem; wyglądało to na wizję przedziwną i symboliczną. Usłyszał panią Travers mówiącą: „Wolałabym o tych nowinach nie wiedzieć“. Ton jej słów uderzył wrażliwego obserwatora, który ściągnął usta w zdumieniu. Pomyślał że pani Travers jest przemęczona, że nerwy jej nie są już w stanie wytrzymać tej sytuacji. Ale w głosie jej nie było strachu. D’Alcacerowi błysnęła myśl, że pani Travers stała się bardzo pewną siebie, i na tem za-