Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wasub wytarł ławki, umieścił z boku maszt i żagiel, założył dulki. Lingard spoglądał wdół na chude barki starego sługi, oświetlone zgóry chwiejnem lecz jasnem światłem. Wasub trudził się dla wygody swego dowódcy i prostoduszne jego przejęcie się tem zadaniem zesłało nagle na Lingarda pociechę płynącą z przyjaznego czynu. Stary Malaj podniósł wreszcie głowę i wymruczał coś z szacunkiem; na jego pomarszczonej twarzy o ciemnych wargach — u których tkwiło z obu stron po pół tuzina włosów sztywnych jak drut — malowało się coś nakształt satysfakcji pomięszanej ze znużeniem, a nieco ukośne, zmęczone oczy słały ukradkiem wgórę spojrzenie pełne dyskrecji, wyrażające aluzję do czegoś nieokreślonego. Lingard uznał to niejasne żądanie za słuszne i mruknął, wchodząc do łodzi:
— Czasy są niebezpieczne.
Siadł i ujął wiosła. Wasub trzymał się burty, nie tracąc jeszcze nadziei, że nastąpią dalsze zwierzenia. Służył na brygu przez pięć lat. Lingard pamiętał to bardzo dobrze. Postać starego Malaja była ściśle związana z życiem brygu i jego dowódcy; zjawiała się w milczeniu, gotowa na wszelkie nagłe przypadki i okoliczności, oczekując rozkazów w bezwzględnym posłuchu; był to symbol ślepej wiary w moc Lingarda, symbol bezgranicznego poddania się jego woli. Czy poddanie to było rzeczywiście bez granic?
— Potrzeba nam będzie męstwa i wierności — dodał Lingard badawczym tonem.
— Są tacy, którzy mnie znają — odciął stary z gotowością, jakby te słowa czekały już oddawna. — Patrz, tuanie. Napełniłem świeżą wodą beczułkę w przodzie łodzi.