Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szego. Został zwabiony na statek — prawie że korsarski! To jest właściwa nazwa dla tego statku — jak on nazywa się Shaw. Mówił to, wytrzeszczając oczy niby sowa. Lingard stał nieruchomy i niemy pod temi ciosami, nie dając znaku życia.
Głupi harmider tego człowieka boleśnie mu doskwierał. Nie było końca tym idjotom, ciągnącym do niego z zatraconych krańców ziemi. Takiemu człowiekowi nie można nic powiedzieć. Żadnemu z nich nie można nic powiedzieć. Przybyli ślepi i ślepymi też odjadą. Stwierdził niechętnie, ale bez żadnej wątpliwości, że — jakby pchnięty przez jakąś zewnętrzną siłę — będzie musiał ocalić dwóch z pomiędzy nich. Przewidywał, że w tym celu trzeba prawdopodobnie bryg na jakiś czas opuścić. Trzeba zostawić go z tym człowiekiem. Z pierwszym oficerem. Sam go zgodził — aby ubezpieczenie statku było prawomocne — aby móc czasem porozmawiać — aby mieć kogoś przy sobie. Kto byłby przypuścił, że taki skończony bałwan może się na morzu uchować? Ktoby to pomyślał? I jemu ma bryg powierzyć. Swój bryg!
Od samego zachodu bryza, odpierana przez upał dzienny, usiłowała w ciemności zawładnąć znów mieliznami. Słychać było w nocy jej podchody, jej cierpliwe szepty, jej zawiedzione westchnienia; lecz teraz zdumiewająco silny powiew wpadł swobodnie, jakby gdzieś daleko na północy ostatnia zapora ciszy została zwycięsko zniesiona. Płomienie pochodni, zepchnięte wdół, mieniły się niebieskawo, poziome i hałaśliwe u końca wyniosłych żerdzi, jak wiejące proporce; i patrzcie, oto cienie na pokładzie oszalały i jęły się wzajem potrącać, jakby pragnęły uciec z okrętu skazanego na zagładę; ciemność podtrzymywana nakształt