Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obchodzi. Po raz pierwszy cień niebezpieczeństwa i śmierci przesunął jej się przez duszę. Więc to ma takie znaczenie? Nagle olśniła ją błyskawica ostrej przenikliwości i pani Travers pojęła, że jest bezradnie wplątana w tę opowieść, jak się jest wplątanym w katastrofę.
Lingard znów zaczął mówić. Nie milczał dłużej nad minutę. A jednak wydało się pani Travers, że upłynęły lata, tak odmiennym był teraz skutek jego słów. Odczuwała takie podniecenie, jakby jego zwierzenia i ufność były faktem wstrząsającym do głębi. Był to fakt z własnego jej życia, a zarazem część tej historji. I to ją niepoiło. Słyszała jak wymawiał różne imiona: Belarab, Daman, Tengga, Ningrat. Należały teraz do jej życia, i stwierdziła z przestrachem, że nie umie połączyć tych imion z jakąkolwiek ludzką postacią. Wystąpiły na jaw samotnie, jak wypisane na tle nocy; nabrały symbolicznego znaczenia; narzuciły się jej zmysłom. Szepnęła jak gdyby w zamyśleniu: „Belarab, Daman, Ningrat“ — a barbarzyńskie te dźwięki zdawały się posiadać wyjątkową siłę, złowrogi wygląd, posmak szaleństwa.
— Każdy z nich ma ciężkie porachunki z białymi. Cóż mnie to może obchodzić! Musiałem wynaleźć gdzieś ludzi, którzyby chcieli się bić. Narażałem życie, aby ich zebrać do kupy. Poczyniłem im obietnice, których dotrzymam, albo — — ! Czy pani teraz rozumie, dlaczego ośmieliłem się zatrzymać waszą łódź? Tak głęboko w to jestem wplątany, że żaden sir John mnie nie obchodzi. Gdy patrzę na robotę, która mnie czeka — nie dbam o nic. Dałem wam sposobność do ocalenia się — dobrą sposobność. Musiałem to zrobić. No, trudno! Przypuszczam, że za mało wyglądam na