Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Może, gdybym się bardzo starała. Ale w jakim celu?
— Musicie wszyscy przenieść się na bryg — zaczął szybko — i wówczas przebrniemy może przez to wszystko bez bójki. Otóż — gdyby pani powiedziała, że pani sobie tego życzy, że pani nie czuje się bezpieczna na jachcie — rozumie pani?
— Rozumiem — wyrzekła w zamyśleniu.
— Bryg jest mały, ale ma kajutę odpowiednią dla kobiety — ciągnął Lingard z ożywieniem.
— Czyż nie służyła już za schronienie księżniczce? — dodała chłodno.
— A ja się narzucać nie będę.
— To jest zachęcające.
— Nikt nie będzie śmiał się narzucać. Nie będzie pani nawet potrzebowała mnie widywać.
— To jest prawie dla mnie decydujące, tylko że —
— Zdaję sobie sprawę z odległości, która nas dzieli.
— Tylko że mogłabym nie mieć dostatecznego wpływu — dokończyła.
— Temu uwierzyć nie mogę — rzekł szorstko. — Krótko mówiąc, nie ufa mi pani, ponieważ pani myśli, że tylko ludzie waszego stanu mówią zawsze prawdę.
— Oczywiście — mruknęła.
— Mówi sobie pani: oto ten tkwi po uszy w zmowie z piratami, złodziejami, murzynami —
— Z pewnością —
— Człowiek jakiego nigdy w życiu nie spotkałam — ciągnął Lingard porywczo — taki — brutal.
Zatrzymał się zmięszany. Po niejakim czasie usłyszał jak mówiła spokojnie:
— Pan w tem jest podobny do innych mężczyzn,