Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan się ośmielił! — szepnęła dobitnie wdół pani Travers; i natychmiast głowa Lingarda z podniesioną twarzą znów wynurzyła się pod nią.
— Musiałem na to się ważyć — albo się wyrzec wszystkiego. Pomoc ze Straits byłaby nadeszła w każdym razie zapóźno, gdybym nie miał siły zapewnić wam bezpieczeństwa; a jeśli mam tę siłę, mogłem dopomóc wam — sam. Spodziewałem się, że znajdę tu rozsądnego człowieka, z którym będę się mógł dogadać. Powinienem był przewidzieć, co się stanie. Przybywacie z tak dalekich stron, że nie rozumiecie tych rzeczy. Tak — ośmieliłem się to zrobić; posłałem za waszą łodzią człowieka, który — gdy czuje mnie za sobą — gotów zatrzymać samego gubernatora ze Straits. On to zrobi. Może już zrobił. Niczego nie możecie się spodziewać. Ale ja tu jestem. Pani powiedziała, że pani wierzy w moje dobre zamiary —
— Tak — szepnęła.
— Dlatego właśnie pomyślałem, że powiem pani wszystko. Musiałem zacząć od tej historji z łodzią. A co też pani teraz o mnie myśli? Odciąłem was od reszty ziemi. Przepadlibyście jak kamień w wodę. Wyruszyliście z jednego obcego portu do drugiego. Ktoby się zatroszczył o to, co się z wami stało? Ktoby się o tem dowiedział? Ktoby mógł odgadnąć? Upłynęłyby miesiące, zanimby powstał alarm.
— Rozumiem — rzekła spokojnie — jesteśmy bezradni.
— I sami — dodał.
Po chwili rzekła rozważnym, powściągliwym tonem:
— Co nam grozi? Rabunek, niewola?
— Groziłaby śmierć, gdybym ja nie był tutaj.
— Więc pan ma dosyć siły aby —