Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po chwili dodał: — Przybyliśmy tutaj, ponieważ zapomniałeś spojrzeć ku nam, którzyśmy czekali, śpiąc mało w nocy, a we dnie śledząc rozpalonemi oczami pustą wodę u stóp nieba.
Immada szepnęła, nie podnosząc głowy:
— Nie obejrzałeś się na nas wcale. Ani razu.
— Zawiele miałem trosk na głowie — tłumaczył Lingard z łagodną cierpliwością w głosie i twarzy. Za każdym razem gdy mówił do dziewczęcia, łagodność zdawała się emanować z całej jego postaci, tłumiąc jego gwałtowność i zmiękczając wygląd, niby senna mgła, co wśród wczesnej promienności ranka osnuwa zasłoną delikatnego wdzięku urwistą skałę na oceanie. — Muszę spoglądać teraz na prawo i na lewo jak wśród grożących niebezpieczeństw — dodał po chwili — a Immada szepnęła z przerażeniem: „Dlaczego?“ — tak cicho, że ból zawarty w tem słowie uleciał wśród bacznego milczenia mężczyzn — bez oddźwięku, niedosłyszany, pominięty, jak ból nieuchwytnej myśli.

IV

D’Alcacer odstąpił wtył i spoglądał po wszystkich z głęboką i czujną uwagą. Zdawało się, że Lingard niezdolny jest oderwać się od jachtu; ociągał się — jakby go coś zatrzymało w chwili, gdy już odchodził — niby człowiek, co przystanął aby przemyśleć ostatnią rzecz, którą ma do powiedzenia; a ten bezwład ciała, zapomnianego przez pracującą duszę, przypomniał Carterowi ową chwilę w kajucie, kiedy patrzył sam jeden na tego człowieka mocującego się ze swemi myślami, nieruchomego — we władzy sumienia.
Pan Travers wymamrotał przez zęby: