Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bym nim nie był, byłbym musiał zginąć z głodu, albo zapracowywać się w kraju dla takich jak pan. Gdybym nie był awanturnikiem, leżałby pan z pewnością tu na pokładzie z poderżniętem gardłem, rozwalonem od ucha do ucha.
Pan Travers machnął ręką, jakby oganiał się od tych słów. Ale słyszeli Lingarda także i inni. Carter przysłuchiwał się bacznie, a małemu, grubemu kapitanowi zaświtało widać poczucie niebezpieczeństwa, gdyż podbiegł na swych krótkich nogach i, ciągnąc Cartera za rękaw, jął rozpaczliwie bełkotać:
— Co on mówi? Kto to jest? Co się dzieje? Czy krajowcy są wrogo dla nas usposobieni? W mojej książce stoi wyraźnie: „Krajowcy usposobieni życzliwie wzdłuż całego wybrzeża“. W mojej książce — —
Carter, który spoglądał na burtę, wyrwał mu rękę.
— Niech pan zejdzie do kredensu, panie szyper, gdzie jest właściwe miejsce dla pana, i niech pan znów sobie odczyta ten ustęp o krajowcach — rzekł gwałtownie i pogardliwie do swego zwierzchnika. — Bodajem przepadł, jeśli jaki dzikus nie skrada się już na pokład, żeby pana pożreć — razem z pańską książką. Niechże pan zejdzie z drogi i pozwoli tym panom wziąć się za czuby.
Poczem, zwróciwszy się do Lingarda, wycedził w zwykły swój sposób:
— Ten pomylony pański pomocnik odesłał z powrotem waszą łódź, i to z parą gości w dodatku.
Lingard nie zdążył jeszcze zrozumieć dokładnie znaczenia tych słów, gdy ujrzał dwie głowy wznoszące się nad burtą — głowę Hassima i głowę Immady. Potem ciała ich ukazały się ponad poręczą, jak gdyby te dwie istoty wyłaniały się stopniowo z płytkiego