Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w smutku wobec perspektywy wysłuchiwania długich monologów o handlu, administracji i polityce, gdyż niczego więcej nie mógł oczekiwać od pana Traversa, którego życie i myśli, obce ludzkim namiętnościom, starały się wyciągnąć możliwie największą osobistą korzyść z ludzkich urządzeń. D’Alcacer przekonał się jednak, że znajduje pewne zapomnienie — rzecz wówczas dla niego najcenniejszą — w towarzystwie Edyty Travers. Obudziła jego ciekawość, gdy sądził że nikt i nic już na świecie dokonać tego nie zdoła.
Tych dwoje prowadziło rozmowy o rzeczach obojętnych i zajmujących, nie związanych wcale z życiem społecznem, a bardzo luźno z ludzkiemi namiętnościami; mimo to jednak d’Alcacer nie mógł nie spostrzec w pani Travers ukrytej zdolności do współczucia, rozwijającej się w ludziach rozczarowanych przez życie lub śmierć. Jak dalece ona sama była rozczarowana — nie wiedział i nie usiłował odgadnąć. Tę wstrzemięźliwość narzucił mu rycerski szacunek, który d’Alcacer miał dla kobiecych tajemnic, oraz przekonanie, iż głębokie uczucie bywa często mętne i nieprzeniknione nawet dla tych, którymi owładnęło aby ich natchnąć lub zgubić. Był przeświadczony że i ona sama nigdy się o tem nie dowie; ale poważna jego ciekawość znalazła zaspokojenie w obserwacji jej duchowego stanu — i d’Alcacer nie gniewał się bynajmniej, iż przez ugrzęźnięcie jachtu przedłużała się sposobność do jego spostrzeżeń.
Czas mijał na tej błotnistej ławicy tak jak i gdziekolwiekindziej, a d’Alcacer nie szukał ulgi w różnorodności wydarzeń, tylko w samym upływie czasu. Wśród monotonji życia na płytkiem morzu dni płynęły nieustannie, lecz i niepostrzeżenie; a ponieważ