Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Głos jego zadrżał. Nastała chwila ciszy; usłyszeli lekkie westchnienie dworzanina, który spał z czołem wspartem o kolana, objąwszy nogi wyżej kostek.
— A był wtedy między nami — zaczął znów Belarab — jeden biały, który przetrwał do końca, który dochował nam wierności swą siłą, swem męstwem, swą mądrością. Człowiek potężny. Miał wielkie bogactwa, ale jeszcze większe serce.
Wspomnienie o Jörgensonie, wychudłym i siwym, usiłującym pożyczyć pięć dolarów aby kupić coś do jedzenia dla swej dziewczyny, przesunęło się nagle przed Lingardem na tle migocących spokojnie gwiazd.
— Podobny był do ciebie — ciągnął porywczo Belarab. Uciekliśmy z nim i przybyliśmy tutaj na jego okręcie. Była tu pustka. Las sięgał prawie do samego brzegu, wybujała trawa chwiała się nad głowami wysokich mężów. Telal, mój ojciec, umarł z wycieńczenia; było nas tylko kilku i wszyscy omal nie umarliśmy ze zgryzoty i smutku — tutaj! Na tem miejscu! I nikt z nieprzyjaciół nie wiedział, gdzie jesteśmy. Na tem Wybrzeżu Zbiegów groziła nam śmierć — z głodu.
Mówił monotonnie w ciemności, a głos jego wznosił się i opadał. Opowiedział, jak zrozpaczeni jego towarzysze pragnęli wypaść na morze i umrzeć, rzucając się na okręty z zachodu, okręty o wysokich bokach i białem ożagleniu; jak — nieugięty i samotny — on ich zatrzymał, aby walczyli z ciernistym gąszczem, z bujną trawą, z wyniosłemi, olbrzymiemi drzewami. Lingard, wsparty na łokciu i zapatrzony wciąż w otwór drzwi, przywołał na pamięć obraz rozległych pól za chatą, które teraz spały wśród niezmiernego spokoju i blasku gwiazd. Ten cichy człowiek, w mroku pra-