Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach tak? — zapytał tamten, uśmiechając się sceptycznie. — A oni są silniejsi niż my i żądają od nas haraczu. I otrzymują go niekiedy — nawet z Wajo, gdzie każdy człowiek jest wolny i nosi kriss.
Zapadła głucha cisza; Lingard zamyślił się, Malaje patrzyli kamiennym wzrokiem w przestrzeń.
— A my spalamy nasz proch, walcząc ze sobą — ciągnął łagodnie Hassim — i stępiamy naszą broń jedni na drugich.
Westchnął, urwał na chwilę, poczem przeszedł do swobodnego tonu i zaczął nalegać aby Lingard odwiedził Wajo — „dla handlu i dla zobaczenia się z przyjaciółmi“ — rzekł, kładąc rękę na piersiach i pochylając się zlekka.
— Aha. Dla handlu z przyjaciółmi — zawołał Lingard ze śmiechem — bo też taki okręt — powiódł ręką dokoła — bo też taki okręt to gospodarstwo, gdzie za kotarą kryje się wielu domowników. Kosztowny jest jak żona i dzieci.
Goście powstali i zaczęli się żegnać.
— Strzelałeś dla mnie trzy razy, Panglimo Hassimie — rzekł poważnie Lingard — a ja kazałem złożyć na pokładzie twego prao trzy baryłki prochu; jedną za każdy strzał. Ale rachunek między nami jeszcze nie wyrównany.
Oczy Malaja zabłysły radością.
— To zaiste dar przyjaciela. Odwiedź mię w moim kraju!
— Obiecuję — rzekł Lingard — odwiedzić cię — kiedyś.
Spokojna powierzchnia zatoki odbijała wspaniałe nocne niebo, a bryg i prao za rufą okrętu wyglądały jak zawieszone między gwiazdami, wśród spokoju,