Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

raz historję z dziewczyną z Bali, która rzuciła mu z progu czerwony kwiat; szliśmy właśnie złożyć uszanowanie bratankowi radży. Francuz był doprawdy bardzo przystojny — ale dziewczyna należała do bratanka radży — i zrobiła się z tego poważna sprawa. Stary radża rozgniewał się i powiedział, że dziewczyna musi umrzeć. Zdaje mi się, że bratankowi nie zależało specjalnie na tem aby ją zasztyletowali, ale stary zrobił wielką awanturę i posłał jednego ze swych głównych zauszników żeby tego dopilnować — a dziewczyna miała nieprzyjaciół; właśni jej krewni byli przeciwko niej! Nie mogliśmy nic zrobić. Pomyśl pan, między nimi dwojgiem nie było nic prócz tego nieszczęśliwego kwiatu, który Francuz przypiął sobie do kurtki — a potem, po śmierci dziewczyny, nosił pod koszulą zawieszony na szyi w małem pudełeczku. Zdaje mi się że nie miał nic innego, w czemby to mógł nosić.
— Czyżby te dzikusy zabijały za taką rzecz kobietę? — spytał Shaw niedowierzająco.
— Oho! Oni tam są bardzo moralni. Wtedy to pierwszy raz w życiu o mało co nie rozpocząłem wojny na własną rękę. Nie umieliśmy trafić do przekonania tym ludziom. Nie można ich było przekupić, choć Francuz oddawał wszystko co miał najlepszego, a ja byłem gotów poprzeć go do ostatniego dolara, do ostatniego skrawka bawełny! Nic nie pomogło — tacy byli przeklęcie cnotliwi. No więc Francuz mówi do mnie: — Mój drogi, jeśli nie chcą przyjąć w darze naszego prochu, spalimy go i obdarujemy ich ołowiem. — Byłem uzbrojony tak jak pan teraz widzi: sześć ośmiofuntowych armatek na głównym pokładzie i długa osiemnastofuntowa na przednim pomoście — a dalibóg chciało mi się ją wypróbować. Może mi pan