Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przewijało się w takich chwilach samotnej zadumy przez duszę tego potomka wielu rybackich pokoleń z wybrzeży Devonu — człowieka, który jak większość ludzi z jego sfery był głuchy na subtelne głosy świata i ślepy wobec tajemniczych jego przejawów — który zawsze był gotów zmierzyć się z konkretną rzeczywistością, bez względu na warunki jaknajbardziej nieoczekiwane, przerażające lub groźne, ale jak dziecko był bezbronny wobec ukrytych porywów własnego serca; jakie były myśli tego człowieka, gdy popadł w marzący nastrój — trudno powiedzieć.
Zapewne i jego — jak większość z nas — unosił niekiedy poryw budzącego się liryzmu w krainy czarujące, puste i niebezpieczne. Ale — jak większość z nas — nieświadom był swych bezpłodnych podróży ponad absorbującemi troskami tej ziemi. Jednak owe chwile, niewątpliwie bezsensowne i stracone, rzucały na powszednie życie tego człowieka coś nakształt gorejącej, pogodnej poświaty, która łagodziła kanty jego szorstkiej natury. Takie chwile zacieśniały więzy pomiędzy nim a brygiem.
Lingard zdawał sobie sprawę, że jego mały stateczek jest w stanie dać mu to, czego on sam nie mógłby uzyskać od nikogo i od niczego na świecie: coś, co stanowiło najistotniejszą jego własność. Zależność tego krzepkiego mężczyzny o tęgich kościach i muskułach od posłusznej rzeczy z drzewa i żelaza, nabierała przez to jego poczucie tajemniczego dostojeństwa miłości. Statek miał wszystkie zalety żywej istoty: szybkość, posłuszeństwo, ufność, wytrzymałość, piękno, zdolność do działania i cierpienia — wszystko, prócz życia. Człowiek był natchnieniem tej rzeczy, którą uważał za najdoskonalszą w swoim rodzaju. Jego