Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drugą ludzką istotą obecną wówczas na pokładzie był oficer pełniący służbę, biały człowiek niskiego wzrostu, krępy, o wygolonych policzkach, siwiejącym wąsie i twarzy powleczonej szkarłatem przez palące słońce i ostre, słone wiatry mórz. Zrzucił poprzednio lekką kurtkę i miał na sobie tylko białe spodnie i cienką perkalową koszulę; skrzyżowawszy na piersi krzepkie ramiona, wyglądające jak dwa grube kawały surowego mięsa, krążył po jucie od burty do burty. Na bosych nogach miał słomiane sandały a głowę osłaniał mu olbrzymi korkowy kapelusz — niegdyś biały lecz teraz bardzo brudny — który nadawał całej postaci wygląd dziwacznego, poruszającego się grzyba. Niekiedy oficer przerywał swą niespokojną wędrówkę przez trap juty i stawał nieruchomo, utkwiwszy niepewny wzrok w spokojnej wodzie, gdzie się bryg odbijał. Mógł widzieć także tam w dole swą głowę i ramiona wychylające się z nad burty; stał długo, jakby pociągnięty własnemi rysami i mruczał niewyraźne przekleństwa na ciszę, która leżała na statku jak niewzruszony ciężar — niezmierny i palący.
W końcu westchnął głęboko, zmusił się do wielkiego wysiłku, i oderwawszy się od burty, zdołał się dowlec w swych sandałach aż do stojaka z busolą. Tu zatrzymał się znowu, wyczerpany i znudzony. Z pod uchylonych szyb bliskiej luki świetlnej nad kabiną dochodziło nikłe ćwierkanie kanarka, które zdawało się sprawiać marynarzowi pewną przyjemność. Przysłuchiwał się, uśmiechnął się zlekka, szepnął: „Dicky, biedny Dick“ — i pogrążył się znów w niezmiernej ciszy świata. Oczy jego zamknęły się, a głowa zwisła nad gorącym mosiądzem pokrywającym wierzch sto-