Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to ludzie jak i on sam. Żądamy tylko jednego: zacząć walkę i już raz skończyć z tem wszystkiem. „Do djabła ciężkiego“ — rzekłem, podczas gdy stał tam bez ruchu jak wryty — „chyba pan nie zamierza codzień tu z lornetką przychodzić i liczyć, ilu z nas trzyma się jeszcze na nogach. Więc dalej! Albo niech pan naprowadzi na nas swoją psiakrew bandę, albo niech pan nas wypuści i pozwoli nam zamrzeć z głodu na pełnem morzu. Na Boga! Pan był przecież niegdyś białym człowiekiem, mimo swej napuszonej gadaniny, że to jest pański lud i że pan z nim jedno stanowi. Czyżby tak było naprawdę? Co pan u czorta ma za to — co pan tu znalazł tak wściekle cennego? No? A może pan nie chce, abyśmy zeszli tam do was? Jest was dwustu na jednego. Więc pan sobie nie życzy, żebyśmy tam zeszli na otwarte pole. Oho! obiecuję panu, że damy wam szkołę, nim załatwicie się z nami. Pan mi zawraca głowę, że napadliśmy jak tchórze na niewinnych ludzi. Co mnie to obchodzi, czy są niewinni czy nie, kiedy ja wskutek głupstwa ginę z głodu? Ale tchórzem nie jestem. Niech i pan tchórzem nie będzie. Dawaj tu pan swoich ludzi, bo inaczej — klnę się na piekło — potrafimy jeszcze posłać z dymem do nieba pół tego niewinnego miasta — razem z nami!
„Był straszny, opowiadając to wszystko — ten storturowany ludzki szkielet, skurczony na nędznym barłogu w marnej szopie; dźwignął głowę opartą o kolana, aby spojrzeć na mnie ze złośliwym tryumfem.
„ — Tak mu powiedziałem — ja czułem dobrze co mam powiedzieć — zaczął znów, bardzo cicho z początku, lecz podniecił się niewiarygodnie szybko i opowiadał dalej z namiętną pogardą: — Nie myślimy uciekać do lasu, żeby się włóczyć jak banda żywych