Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„ — Nazywam się Brown — odrzekł tamten głośno; — kapitan Brown. A jak pan się nazywa? — Po chwili milczenia Jim mówił dalej spokojnie, jakby nie słyszał tego pytania:
„ — Co pana tutaj przywiodło?
„ — Pan chce to wiedzieć — rzekł gorzko Brown. — Łatwo mi dać odpowiedź. Głód. A co pana tu sprowadziło?
„ — Drgnął na to — rzekł Brown, opowiadając mi początek tej dziwnej rozmowy między dwoma ludźmi; przedzielało ich tylko błotniste łożysko zatoczki, choć stali na przeciwległych biegunach, jeśli chodzi o stosunek do życia i ludzkości. — Drgnął na to — ciągnął Brown — i oblał się krwią. Znajdował pewno że jest zbyt wielki, aby odpowiadać na pytania. Oświadczyłem, że jeśli mię uważa za martwego człowieka, z którym można sobie na wszystko pozwalać, to on sam nie jest wcale w lepszem położeniu. Jeden z moich ludzi trzyma go ciągle na celu i tylko czeka na mój znak. „Niech pan się tem nie gorszy“ — rzekłem. „Przyszedł pan z własnej woli. Zgódźmy się na to, żeśmy obaj martwi ludzie i na tej podstawie rozmawiajmy jak równy z równym. Jesteśmy wszyscy równi wobec śmierci“. Przyznałem, żem się znalazł jak szczur w pułapce, ale zapędzono mię siłą na ten kopiec, a nawet schwytany szczur może ugryźć. Odciął mi się natychmiast: „To też nie trzeba się zbliżać do pułapki, póki szczur jest żywy“. Odparłem, że tego rodzaju igraszki byłyby godne jego przyjaciół krajowców; sądzę jednak iż on, człowiek biały, nie postąpiłby tak nawet ze szczurem. Nie zaprzeczam że chciałem z nim mówić. Ale nie poto aby żebrać o życie. Co się tyczy moich ludzi, są to... no, jacy są, tacy są — a w każdym razie