Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„ — Był obłudny. — Stein wtrącił się nagle do naszej rozmowy:
„ — Nie, nie! Nie! Moje biedne dziecko!... — Pogłaskał jej rękę, leżącą biernie na jego rękawie. — Nie, nie! Nie był obłudny! Był szczery, szczery! Szczery! — Usiłował zajrzeć w kamienną jej twarz. — Pani nie rozumie. Ach! Dlaczego pani nie rozumie?... To okropne! — zwrócił się do mnie. — Przyjdzie dzień, kiedy będzie musiała zrozumieć.
„ — Czy pan jej wytłumaczy? — spytałem, patrząc mu bacznie w oczy. Ruszyli z miejsca.
„Patrzyłem za nimi. Suknia jej wlokła się po ziemi, rozpuszczone włosy spadały na ramiona. Prosta jak struna, szła lekko u boku wysokiego mężczyzny; długi jego, luźny kitel zwisał prostopadłemi fałdami z pochylonych pleców, a nogi poruszały się zwolna. Znikli za tą kępą zarośli, gdzie (jak Pan może sobie przypomina) rośnie szesnaście różnych gatunków bambusu, które oko uczonego potrafi doskonale rozróżnić. Przykuwał mię subtelny wdzięk i piękno smukłego gaiku — uwieńczonego spiczastemi liśćmi i pierzastemi kitami — jego lekkość, siła żywotna, czar tak wyraźny, jakby był głosem tego spokojnego a bujnego życia. Pamiętam że stałem i patrzyłem przez długą chwilę, jakbym się ociągał z odejściem, zasłuchany w jakiś kojący szept. Niebo miało ton perłowoszary. Był to jeden z tych pochmurnych dni, tak rzadkich pod zwrotnikami, kiedy się cisną wspomnienia innych brzegów — innych twarzy.
„Wróciłem do miasta tego samego popołudnia, zabierając z sobą Tamb’ Itama i drugiego Malaja, na którego statku uciekli wśród osłupienia, trwogi i grozy wywołanych przez nieszczęście. Zdawało się że wstrząs,