Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sny o wielkości i potędze nie gnają całej ludzkości, prącej naoślep swą drogą po mrocznych ścieżkach zbędnego okrucieństwa i zbędnych ofiar? I czemże jest właściwie pogoń za prawdą?
„Kiedy wstałem, chcąc wrócić do siebie, dostrzegłem brunatny kitel Steina przez szparę w liściach i wkrótce na zakręcie ścieżki spotkałem go idącego razem z dziewczyną. Mała jej rączka spoczywała na jego ramieniu; siwy i ojcowski, pochylał ku niej głowę w płaskiej panamie o szerokich skrzydłach, a cała jego postać wyrażała współczucie pełne rycerskiego szacunku. Usunąłem się na bok, ale oni przystanęli naprzeciw mnie. Stein patrzył w ziemię u swych stóp; dziewczyna, wyprostowana i drobna u jego boku, utkwiła posępnie w przestrzeni czarne, przejrzyste, nieruchome oczy.
„ — Schrecklich! — szepnął Stein. — Okropne! okropne! Co tu począć?
„Zwracał się jakgdyby do mnie; lecz młodość dziewczyny, długie życie, które ją czekało, wzruszały mię głębiej; i nagle — w chwili gdy pojąłem jasno, że nic jej powiedzieć nie można — zacząłem się wstawiać za Jimem, aby jej przynieść ulgę.
„ — Pani musi mu przebaczyć — zakończyłem, a własny głos wydał mi się stłumiony, jakby się zagubił w obojętnym, głuchym ogromie. — Wszyscy potrzebujemy przebaczenia — dodałem po chwili.
„ — A cóż ja takiego zrobiłam? — zapytała pocichu.
„ — Pani nigdy mu nie wierzyła — odrzekłem.
„ — Był taki jak wszyscy inni — wymówiła zwolna.
„ — Nie, nie był taki jak inni — zapewniałem, lecz ona ciągnęła dalej równym, obojętnym głosem: