Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skrzydlate słowa prawdy opadają do stóp jak bryły ołowiu. Do owej rozpaczliwej walki niezbędna jest czarodziejska, zatruta strzała umaczana w kłamstwie tak subtelnem, że nie znaleźć go na tej ziemi. Zadanie takie można wykonać tylko we śnie, moi panowie!
— Zacząłem odprawiać swe egzorcyzmy z ciężkiem sercem, pełnem jakgdyby posępnego gniewu. Głos Jima rozległ się nagle z powagą po drugiej stronie podwórza; karcił niedbalstwo jakiegoś niemego grzesznika na brzegu rzeki.
— „Nic — rzekłem wyraźnym szeptem — niema nic ani żywego, ani martwego w tamtym nieznanym świecie — który według pani taki jest zawzięty na pani szczęście — niema tam ani twarzy, ani głosu, ani żadnej siły, któraby mogła Jima od pani oderwać“. — Zaczerpnąłem powietrza, a ona szepnęła pocichu:
— „Powiedział mi to samo“.
— „Powiedział pani prawdę“ — odrzekłem.
— „Niema tam nic — wyszeptała i nagle natarła na mnie z ledwie dosłyszalnem napięciem w głosie: — Więc dlaczego pan stamtąd do nas przyjechał? On mówi o panu zbyt często. Ja się pana boję. Czy pan — czy pan go potrzebuje?“ — Coś w rodzaju tajonej gwałtowności wśliznęło się do naszych gorączkowych szeptów.
— „Nie wrócę tu już nigdy — rzekłem z goryczą. — Ja go nie potrzebuję. Nikt go tam nie potrzebuje“.
— „Nikt“ — rzekła z powątpiewaniem.
— „Nikt — potwierdziłem, czując, że owłada mną dziwne podniecenie. — Pani wierzy że Jim jest silny, mądry, odważny, wielki — dlaczego więc nie