Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakby nikłe westchnienie pełne smutnej mądrości. Rzekłem, że nic jej z Jimem rozłączyć nie może.
— Jestem głęboko o tem przeświadczony; byłem tego pewien i wówczas; uważam to za jedyny możliwy wynik wszystkich faktów, składających się na tę historję. Nie potrzebował mnie umacniać w tem przekonaniu jej szept, zwrócony jakgdyby do siebie samej:
— „Przysięgał mi to“.
— „Czy pani go o to prosiła?“
— Podeszła o krok bliżej. Nie! Nigdy! Prosiła tylko aby odjechał. Było to owej nocy na wybrzeżu, kiedy zabił tego człowieka — i kiedy ona rzuciła pochodnię do wody, bo na nią tak patrzał. Było za jasno, a niebezpieczeństwo minęło — na krótki czas — na krótki czas. Powiedział wtedy, że nie zostawi jej z Corneliusem. Ponowiła swe prośby. Żądała znów by ją opuścił. Powiedział że tego nie zrobi — że to jest niemożliwe. Drżał, mówiąc to. Czuła jak drży... Nie potrzeba wiele wyobraźni aby sobie odtworzyć tę scenę, aby prawie usłyszeć ich szepty. Bała się też i o niego. Zdaje mi się że w owej chwili widziała w nim tylko ofiarę nieuniknionych niebezpieczeństw, które rozumiała lepiej od niego samego. Choć sama tylko obecność Jima sprawiła że owładnął jej sercem, że wypełnił wszystkie jej myśli i opanował wszystkie uczucia, nie doceniała widoków jego powodzenia. Okazuje się iż nikt wówczas nie umiał Jima docenić. Właściwie mówiąc, zdawało się doprawdy że niema przed nim żadnych widoków. Wiem że i Cornelius podzielał to przekonanie. Wyznał mi to aby usprawiedliwić dwuznaczną rolę, którą odegrał w spisku Szeryfa Alego, mającym na celu usunięcie niewiernego. Nawet sam Szeryf Ali — co mi się teraz wydaje