Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zadowolony. Trzeba mi tylko spojrzeć w twarz pierwszemu lepszemu z tutejszych ludzi, żeby odzyskać pewność siebie. Niepodobna im wyjaśnić, co we mnie się dzieje. Cóż z tego? Przecież tak źle się nie sprawiłem“.
— „Ależ naturalnie“ — rzekłem.
— „A jednak nie byłoby panu przyjemnie mieć mnie na pokładzie swojego statku — co?“
— „A niechże pana doprawdy! — krzyknąłem. — Dość tego“.
— „Aha! Widzi pan — zawołał, jakby tryumfując nade mną spokojnie. — Ale — ciągnął — niech pan tylko spróbuje powiedzieć to któremukolwiek z tutejszych ludzi. Pomyślą że pan jest durniem, kłamcą, albo czemś jeszcze gorszem. Dlatego właśnie mogę znieść tamto. Zrobiłem dla nich cośniecoś, a oto co oni dla mnie zrobili.“
— „Kochany chłopcze — zawołałem — pozostanie pan dla nich zawsze niezbadaną tajemnicą.“ — Zamilkliśmy.
— „Tajemnicą — powtórzył i podniósł oczy. No więc — pozwólcie mi tu zostać nazawsze“.
— Po zachodzie słońca ciemność zdawała się na nas pędzić, niesiona każdym nikłym powiewem. Na środku ogrodzonej ścieżki zobaczyłem nieruchomą sylwetkę Tamb’ Itama — szczupłą, czujną — jakgdyby o jednej nodze; a skroś zmierzchu oko moje dostrzegło, że coś białego porusza się tam i z powrotem za słupami podtrzymującemi dach. W chwili gdy Jim, z Tamb’ Itamem następującym mu na pięty, wyruszył na obchód wieczorny, poszedłem sam do domu i niespodzianie zostałem zatrzymany przez dziewczynę, która najwidoczniej na mnie czatowała.