Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Każdy z donosicieli twierdził że jest mu bardzo życzliwy. To wystarczało — mówił Jim — aby pozbawić człowieka spokoju raz na zawsze. Zamachy w tym rodzaju były najzupełniej możliwe — nawet prawdopodobne — ale kłamliwe ostrzeżenia dawały Jimowi tylko poczucie groźnych knowań, czających się naokoło w mroku ze wszystkich stron. Trudno obmyślić coś bardziej skutecznego dla wyprowadzenia z równowagi najsilniejszych nerwów. Wreszcie pewnej nocy sam Cornelius, odgrywając komedję wielkiego niepokoju i tajemniczości, wyjawił Jimowi pewien projekt w słowach obleśnych i uroczystych — projekt następujący: on, Cornelius, podejmuje się za sto dolarów — nawet za osiemdziesiąt; powiedzmy osiemdziesiąt — dostarczyć zaufanego człowieka, który przemyci Jima bezpiecznie przez rzekę. Niema już teraz innej rady — jeśli Jim dba choć trochę o życie. Cóż to jest osiemdziesiąt dolarów? Drobnostka. Sumka bardzo nieznaczna. A tymczasem Cornelius, który musi pozostać na miejscu, dosłownie wyzywa śmierć tym dowodem przywiązania do młodego przyjaciela pana Steina. Bardzo trudno było Jimowi znieść widok wstrętnych min, które stroił Cornelius, targał się za włosy, bił w piersi, kiwał się z rękami przyciśniętemi do brzucha i nawet udawał że roni łzy. „Pańska krew spadnie na pana własną głowę“, skrzeknął wreszcie i wybiegł. Ciekawą jest kwestja, do jakiego stopnia Cornelius był szczery, odgrywając tę scenę. Jim wyznał mi, że oka nie zmrużył po wyjściu tego człowieka. Leżał nawznak na cienkich matach, rozpostartych na bambusowej podłodze, usiłując napróżno rozróżnić gołe krokwie i przysłuchując się szelestom w podartej strzesze. Gwiazda zamigotała nagle przez dziurę w dachu. Myśli