Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wskutek jakieś wady w obuwiu — co robiło dziwne wrażenie, jakby kulał niewidocznie. Wepchnął rękę głęboko w kieszeń spodni, drugą zaś machnął nagle nad głową:
— „Zatrzasnąć drzwi! — krzyknął. — Na to właśnie czekałem. Ja jeszcze pokażę... Ja... Jestem gotów na każdą psiakrew awanturę... Marzyłem o tem... Miły Boże! Wydostać się stąd. Miły Boże... To jest nareszcie sposobność... Niech pan tylko poczeka! Ja jeszcze...“
— Poderwał odważnie głowę; wyznaję iż poraz pierwszy i ostatni w ciągu naszej znajomości spostrzegłem niespodzianie, że mam już Jima dosyć. Poco ta pusta gadanina? Rozbijał się po pokoju, wywijając idjotycznie ręką, a od czasu do czasu chwytał się za pierś, szukając pod ubraniem pierścionka. To uniesienie nie miało najmniejszego sensu u człowieka, który zamierzał objąć posadę agenta handlowego i to w miejscowości, gdzie wcale handlu nie było. Poco rzucać wyzwanie całemu światu? Powiedziałem mu, że taki stan ducha nie jest odpowiedni w chwili, gdy się podejmuje jakiekolwiek zadanie — a to się odnosi nietylko do niego ale do wszystkich. Stał nade mną bez ruchu. „Tak pan uważa?“ zapytał, bynajmniej nie zbity z tropu, z uśmiechem, w którym spostrzegłem nagle coś nakształt zuchwalstwa. Ale przecież jestem starszy od niego o lat dwadzieścia. Młodość jest zuchwała; to jej prawo, to jest nieuniknione; młodość musi się postawić, a każde postawienie się na tym świecie pełnym wątpliwości jest wyzwaniem, jest zuchwałością. Jim odszedł w daleki kąt pokoju i wracając, rzucił się na mnie — w przenośni — jakby mię chciał rozszarpać. Oświadczył, że tak mówię,