Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po kolei wszystkich kieszeni. Na Boga! żeby go tylko nie zgubić. Zamyślił się poważnie nad swoją pięścią. Aha! Powiesi ten interes na szyi. I zabrał się do tego natychmiast, wyciągnąwszy z kieszeni sznurek wyglądający na kawał bawełnianego sznurowadła. O tak. W porządku. Toby był dopiero pasztet, gdyby... Dostrzegł jakby po raz pierwszy moją twarz i to go trochę uspokoiło. Oświadczył z naiwną powagą, że prawdopodobnie nie zdaję sobie sprawy, jaką on wielką wagę przywiązuje do tego symbolu. Przecież to zadatek przyjaźni; a dobra to rzecz mieć przyjaciela. On coś wie o tem. Skinął ku mnie wyraziście głową, a gdy uczyniłem gest, jakbym się do niczego nie przyznawał, oparł głowę na ręku i siedział tak przez chwilę, milcząc i bawiąc się w zamyśleniu okruszynami chleba na obrusie.
— „Zatrzasnąć drzwi za sobą — to wprost świetnie powiedziane“ — zawołał; zerwał się i zaczął chodzić po pokoju, przypominając mi zarysem ramion, sposobem trzymania głowy, porywczym, nierównym krokiem, ową noc, gdy tak chodził, spowiadając się, tłumacząc — czy jak tam chcecie — a przedewszystkiem żyjąc — żyjąc przed memi oczami w cieniu swej hańby, i wysilając całą swą podświadomą chytrość, która umiała wysnuć pociechę z samego źródła zgryzoty. Taki sam duch ożywiał go dzisiaj, taki sam a zarazem różny, niby płochy towarzysz, który dziś prowadzi po właściwej ścieżce, a jutro — tym samym krokiem, z tym samym wyrazem oczu, z tym samym impetem — powiedzie na beznadziejne manowce. Krok Jima był pewny, a jego błądzące, pociemniałe oczy przebiegały pokój, jakby czekoś szukając. Stąpnięcie jednej z jego nóg rozlegało się głośniej — z pewnością