Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Plótł tak bez końca, zapominając o jedzeniu (zastał mię przy śniadaniu), z nożem i widelcem w ręku, z lekkiemi rumieńcami na policzkach i znacznie pociemniałemi oczyma, co było u niego zawsze oznaką podniecenia. Ten pierścień jest czemś w rodzaju listu wierzytelnego („zupełnie jakby się czytało o tem w książkach“, wtrącił z uznaniem) i Doramin zrobi dla Jima wszystko co tylko będzie mógł. Pan Stein ocalił życie temu Malajowi przy jakiejś sposobności — był to zwykły przypadek, według słów pana Steina — ale on, Jim, ma o tem własne zdanie. Pan Stein, to jest właśnie ten rodzaj człowieka, który czyha na takie przypadki. Ale mniejsza z tem. Czy to był przypadek czy nie, w każdym razie okoliczność ta ogromnie się Jimowi przysłuży. Tylko daj Boże, aby poczciwy staruszek nie przespacerował się tymczasem na tamten świat! Pan Stein nie umiał nic o tem powiedzieć. Już przeszło rok nie było stamtąd żadnych wiadomości; tarmoszą się tam wciąż nie na żarty, a rzeka jest niedostępna. To doprawdy nieznośne; ale niema strachu, już Jim potrafi wśliznąć się przez jaką szparkę.
— Jego radosna gadatliwość zrobiła na mnie przykre wrażenie, przestraszyła mię prawie. Paplał jak wyrostek w przeddzień wakacyj, po których się spodziewa rozkosznych przygód; a taki stan ducha wśród podobnych okoliczności, u dorosłego człowieka, miał w sobie coś osobliwego, był poniekąd szalony i niebezpieczny. Chciałem właśnie zakląć Jima aby się odniósł poważnie do rzeczy, gdy opuścił nóż i widelec (zaczął właśnie jeść, a raczej jakby nieświadomie połykać jedzenie) i jął czegoś szukać naokoło swego talerza. Pierścień! pierścień! Gdzież u djabła... Aha! jest. Zamknął go w wielkiej dłoni i zaczął próbować