Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o nim do powiedzenia. Istniał dla mnie, a właściwie mówiąc, tylko przeze mnie dla was istnieje. Wziąłem go za rękę, poprowadziłem i pokazałem go wam uroczyście. Czy moje poziome obawy były uzasadnione? Nie chcę tego rozstrzygnąć — nawet dziś jeszcze. Wy raczej moglibyście na to odpowiedzieć, ponieważ przysłowie mówi, że kibice najlepiej się w grze orientują. W każdym razie obawy moje były płonne. Jim bynajmniej się nie załamał; przeciwnie, radził sobie wspaniale, szedł naprzód prosto jak strzała i to w doskonałej formie, która dowodziła że potrafi się zdobyć zarówno na wytrwanie jak i na nagły wysiłek. Powinienem być uszczęśliwiony, bo w tem zwycięstwie i ja odegrałem swą rolę; ale nie jestem tak bardzo rad, jakem się tego spodziewał. Pytam się siebie, czy impet Jima wyprowadził go istotnie z owej mgły, w której majaczyła jego postać o płynnych konturach — niezbyt wielka lecz interesująca — postać marudera tęskniącego bez ustanku za swem skromnem utraconem miejscem w szeregach. Zresztą ostatnie słowo jeszcze nie jest wyrzeczone i prawdopodobnie nigdy wyrzeczone nie będzie. Może ludzkie życie trwa zbyt krótko abyśmy mogli wypowiedzieć się w całej pełni, choć oczywiście jedyny to cel, przyświecający ludziom stale wśród ich nieudolnego bełkotu. Przestałem już wyczekiwać tych ostatecznych słów, których dźwięk wstrząsnąłby niebem i ziemią, gdyby tylko mogły być wyrzeczone. Nie starczy nigdy czasu na wypowiedzenie ostatniego słowa — słowa naszej miłości, naszych pragnień, wiary, wyrzutów sumienia, poddania się, buntu. Nie wolno wstrząsać niebem i ziemią. W każdym razie nie jest to dozwolone nam, którzy znamy tyle prawd o jednem i drugiem. Moje ostatnie słowa o Jimie będą krótkie.