Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

położył mi łagodnie dłoń na ramieniu. Są rzeczy, rzekł posępnie, które może nigdy nie dadzą się wypowiedzieć, ale on tyle czasu przeżył samotnie, że czasem zapomina o tem — zapomina. Światło zniszczyło pewność, którą go natchnął odległy mrok. Usiadł i tarł czoło, oparłszy się łokciami o biurko.
— „A jednak to jest prawda — to jest prawda. Zanurzyć się w niszczącym żywiole... — Mówił stłumionym głosem, nie patrząc na mnie, ująwszy twarz w obie dłonie. — To jedyna właściwa droga. Iść za marzeniem, i znowu iść za marzeniem — i tak — ewigusque ad finem...“
— Jego szept pełen przekonania zdawał się otwierać przede mną rozległą, nieokreśloną przestrzeń, niby widnokrąg mrocznej równiny o świcie — a może o zmierzchu? Nie miałem odwagi rozstrzygnąć; lecz to czarowne, zwodnicze światło zasnuwało nieuchwytną, mglistą poezją wilcze doły i groby. Życie Steina zaczęło się od entuzjazmu, od poświęcenia dla szlachetnych idej, odbywał dalekie podróże po różnych szlakach, po dziwnych ścieżkach, a cokolwiek zamierzył, wykonywał bez wahania, zatem bez wstydu i żalu. Pod tym względem miał słuszność. Jest to niewątpliwie najlepszy sposób postępowania. A jednak mimo wszystko, owa wielka równina, po której ludzie wędrują wśród grobów i wilczych dołów, wyglądała bardzo smutno w półcieniu pełnym nieuchwytnej poezji — mroczna pośrodku, o krańcach rozświetlonych, jakby otoczona przepaścią pełną płomieni. Przerwałem wreszcie ciszę aby wyrazić przekonanie, że nikt nie może być większym romantykiem od niego, Steina.
— Potrząsnął zwolna głową, a potem spojrzał na mnie cierpliwem i badawczem spojrzeniem. To wstyd