Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieokreślonego zwątpienia przygwoździł mię do krzesła. Jim stanął nagle jak wryty, rzekłbyś skamieniał wskutek jakiegoś dokonanego odkrycia. — Pan mi zaufał“ — oświadczył z prostotą
— „Na miłość boską, dosyć tego, kochany chłopcze!“ — błagałem, jakgdyby mię uraził.
— „Dobrze. Będę milczał, — i teraz, i zawsze. Ale myśleć mi pan zabronić nie może... Wszystko jedno! Ja jeszcze dowiodę... — Podszedł śpiesznie do drzwi, zatrzymał się ze spuszczoną głową i wrócił, stąpając powoli. — Myślałem zawsze, że gdyby było można zacząć wszystko nanowo — od czystej karty... A teraz pan... do pewnego stopnia... tak... od czystej karty.“
— Kiwnąłem mu przyjaźnie ręką i odszedł, nie oglądając się więcej. Odgłos jego kroków zamarł stopniowo za zamkniętemi drzwiami; był to pewny krok człowieka stąpającego w jasnem świetle dnia.
— Ja zaś pozostałem naprzeciw samotnej świecy i wszystko wydało mi się dziwnie niejasne. Nie byłem już dość młody, aby widzieć na każdym kroku wspaniałość towarzyszącą naszym błahym poczynaniom — w dobrem czy złem. Uśmiechnąłem się na myśl, że właściwie z nas dwóch — to on światło posiada. I ogarnął mię smutek. Zacząć od czystej karty, tak powiedział? Jakgdyby rozstrzygające słowo o losie każdego z nas nie było wyryte na obliczu skały niezniszczalnemi głoskami.