Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dopiero zerwał się i w nogi. Polowali na niego po skałach w górę i na dół, wreszcie jeden z majtków rzucił kamieniem, który dosięgnął go szczęśliwie za uchem i zwalił z nóg bez przytomności. Czy był sam na tej wyspie? Oczywiście. Ale z tem jest taksamo jak z owemi pogłoskami o szkunerach łowiących foki: Jeden Pan Bóg wie jak to się tam odbyło. Na kutrze nie bawiono się tak dalece w badania. Zawinęli go w pokrowiec od łodzi i odbili jaknajprędzej, bo zbliżała się ciemna noc, pogoda była groźna, a statek nawoływał ich wystrzałami z działa co pięć minut. W trzy tygodnie później Robinson miał się jaknajlepiej. Krzyk, co się podniósł naokoło tej historji po jego powrocie, nie wzruszył go ani trochę; Robinson zaciął zęby i pozwolił ludziom gadać. I tak dosyć miał trosk, bo stracił swój statek i wszystko co posiadał pozatem, to też nie zwracał uwagi na obelgi, które na niego rzucano. O, taki człowiek to mi odpowiada. — Podniósł rękę i kiwnął na kogoś znajdującego się u końca ulicy. — Ma tam trochę pieniędzy, to też musiałem go przypuścić do spółki. Musiałem! Byłoby grzechem przejść koło takiego skarbu, a sam byłem do cna wypłókany. Serce mnie bolało, ale cóż, patrzę się jasno na rzeczy i pomyślałem sobie: jeśli już muszę z kimś się dzielić, to niechże to będzie Robinson. Zostawiłem go w hotelu przy śniadaniu i poszedłem do sądu, bo mi pewna myśl zaświtała... A, dzieńdobry, panie kapitanie. Mój przyjaciel... — kapitan Robinson“.
— Wychudły patrjarcha, w ubraniu z białej dymki i kasku z rondem podbitem zieloną podszewką, zbliżył się do nas, drepcząc i suwając nogami. Stanął, wsparty oburącz na rękojeści parasola. Biała broda o bursztynowych smugach zwieszała mu się w kłakach aż po