Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrobić, trzeba wierzyć że jest to możliwe, do licha — że jest możliwość choćby jedna na tysiąc, że jest choćby cień nadziei; a temuby pan nie uwierzył. Nikt nie byłby temu uwierzył. Pan mnie uważa za psa, ponieważ tam stałem bez ruchu, ale co pan byłby zrobił? Właśnie! Ani pan, ani nikt tego powiedzieć nie może. Trzeba mieć czas na zastanowienie. Co ja miałem według pana zrobić? Czy miałem dopuścić żeby wszyscy ci ludzie, których przecież sam wyratować nie mogłem, których nic wyratować nie mogło — żeby ci ludzie poszaleli z trwogi? Proszę pana — tak jak tu na tem krześle przed panem siedzę...“
— Dyszał gorączkowo co kilka słów i rzucał na mnie szybko wzrokiem, jakby w udręce badał na mej twarzy wrażenie, które wywierał. Nie mówił do mnie, mówił tylko przede mną, spierał się z jakąś niewidzialną osobistością, wrogim i nieodłącznym wspólnikiem swego istnienia — drugim właścicielem swej duszy. Wynik sporu był poza kompetencją sądu: ten spór o prawdziwą istotę życia, niezmiernie subtelny i doniosły, sędziego nie potrzebował. Jim pragnął sprzymierzeńca, pomocnika, współwinowajcy. Czułem że grozi mi z jego strony podejście, obałamucenie, pułapka, może nawet gwałt, bylem tylko chciał zająć wyraźne stanowisko w sporze niemożliwym do rozstrzygnięcia — gdyż niepodobna było wymierzyć sprawiedliwości wszystkim zjawom gnieżdżącym się w duszy Jima — i szlachetnym, które miały swoje prawa, i niegodnym, które stawiały swoje wymagania. Nie umiem wam wytłumaczyć mych sprzecznych uczuć, wam, którzyście go nie widzieli i słyszycie jego słowa tylko z moich ust. Zdawało mi się że mnie zmuszają do zrozumienia Niepojętego — a nie znam nic, coby