Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cofnąłem wyciągniętą pięść, a on zatrzymał się, mrucząc:
— „A, to pan. Prędko, pomagaj pan“.
— „Tak powiedział. Prędko! Jakby szybkość tu mogła coś znaczyć!“
— „A co wy chcecie zrobić?“ — zapytałem.
— „Zwiać“ — warknął przez ramię.
— „Nie zdaje mi się abym wtedy zrozumiał, co szyper miał na myśli. Tamci dwaj dźwignęli się tymczasem na nogi i pobiegli do łódki. Dreptali, sapali, popychali, klęli na łódź, na okręt, na siebie — klęli na mnie. Wszystko szeptem. Nie ruszałem się wcale, nie mówiłem nic. Śledziłem pochylenie statku. Tkwił tak nieruchomo, jakby był osadzony na blokach w suchym doku — tylko że wyglądał tak. — Podniósł rękę dłonią wdół i pochylił palce. — O tak — powtórzył. — Widziałem przed sobą nad dziobem linję widnokręgu jak na dłoni; widziałem hen daleko wodę czarną, i błyszczącą, i cichą — cichą jak staw — śmiertelnie cichą, cichszą niż kiedykolwiek — tak cichą że nie mogłem znieść jej widoku. Czy pan kiedy śledził statek pochylony dziobem wdół, statek, któremu przeszkadza pójść na dno płyta starego żelaza, zżarta przez rdzę do tego stopnia że nie można jej nawet podeprzeć? Był pan kiedy w takiem położeniu? Aha, podeprzeć! Myślałem o tem — o czem ja wówczas nie myślałem; ale czy można podeprzeć gródź w pięć minut — albo chociażby w pięćdziesiąt? Skąd wziąć ludzi, którzyby poszli tam na dół? A drzewo — drzewo? Czy byłby pan miał odwagę zamachnąć się młotem i uderzyć w gródź, gdyby pan przedtem ją widział? Niech pan nie mówi, że tak; nie widział pan jej; niktby się na to nie odważył. Żeby taką rzecz