Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dać do zrozumienia, że ów zacny stary wiejski pastor jest najwybitniejszym ze wszystkich ludzi, jacy tylko od początku świata troszczyli się o liczną rodzinę. Choć ani razu wyraźnie tego nie mówił, podsuwał mi to z niepokojem, żebym nie miał co do tego wątpliwości; było to rzeczywiście bardzo szczere i pełne wdzięku, lecz dodawało do innych składników tej historji bolesną świadomość o życiu tamtych ludzi, hen daleko.
— „Przeczytał już to wszystko w gazetach tam w kraju — rzekł Jim. — Nigdy nie będę mógł spojrzeć w oczy biednemu staruszkowi. — Nie ośmieliłem się podnieść wzroku, póki nie dodał: — Nie mógłbym mu nigdy wytłumaczyć. Nie zrozumiałby“.
— Spojrzałem na niego. Palił, pogrążony w myślach, a po chwili ocknął się i zaczął znów mówić. Przedewszystkiem wyraził pragnienie, abym go nie mieszał z jego wspólnikami w — w zbrodni, powiedzmy. Nie był taki jak oni; należał do zupełnie innego gatunku. Nie przeczyłem mu wcale. Nie miałem zamiaru w imię jałowej prawdy pozbawiać go choćby najmniejszego okruchu jakiejś odkupiającej łaski, któraby się mogła stać jego udziałem. Nie wiem do jakiego stopnia sam wierzył w swe słowa. Nie wiem do czego zmierzał — jeśli wogóle zmierzał do czegokolwiek — podejrzewam że on sam tego nie wiedział; bo wierzę, iż żaden człowiek nie rozumie nigdy w zupełności swych własnych chytrych wykrętów, mających na celu ucieczkę od ponurego cienia samowiedzy. Nie otwarłem ust ani razu przez cały czas gdy Jim roztrząsał kwestię, co mu właściwie wypadnie zrobić po ukończeniu „tego idjotycznego śledztwa“.
— Widocznie podzielał wzgardliwy pogląd Brierly’ego na postępowanie sądowe wskazane przez prawo.