Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczy z nad mrożonego pudinga. Wstałem i poszliśmy ku frontowej galerji na kawę i cygara.
— Stały tam małe ośmiokątne stoliczki z świecami palącemi się w szklanych kloszach; kępy roślin o sztywnych liściach przedzielały grupy wygodnych plecionych foteli; między parami kolumn — których czerwonawe trzony odbijały długim rzędem światło padające od wysokich okien — noc, ciemna i połyskliwa, zdawała się wisieć niby wspaniała draperja. Światła kotwiczne okrętów mrugały zdala jak zachodzące gwiazdy, a wzgórza z drugiej strony portu były podobne do zaokrąglonych, czarnych gromowych chmur, które stanęły w miejscu.
— „Nie mogłem uciekać — zaczął Jim. — Szyper uciekł — to dobre dla niego. Ja nie chciałem i nie mogłem. Wszyscy oni wykręcili się z tego tak czy owak, ale mnie to nie przystoi“.
— Słuchałem go ze skupioną uwagą, nie śmiąc się poruszyć na krześle; chciałem się o nim wszystkiego dowiedzieć — a do dziś dnia nie wiem nic, mogę tylko zgadywać. W jednej i tej samej chwili był ufny i zgnębiony zarazem, jakby jego przekonanie o własnej niewinności tłumiło w nim prawdę chcącą się na wierzch wydobyć. Zaczął od stwierdzenia, że nigdy nie będzie mógł wrócić do domu; a powiedział to takim tonem, jakby mówił iż niepodobna mu przeskoczyć przez dwudziestostopową ścianę. Jego oświadczenie przypomniało mi słowa Brierly’ego: „ten stary pastor w Essex zdawał się mieć słabość do swego syna marynarza“.
— „Nie umiem wam powiedzieć, czy Jim wiedział że ojciec ma słabość do niego, lecz jego ton, gdy wspominał o „tatusiu“, był na to obliczony aby mi